Na początku grudnia ubiegłego roku media obiegła informacja o tym, że Uber śledzi swoich użytkowników, nawet po zakończeniu kursu. Wśród części użytkowników pojawiło się duże poruszenie, związane oczywiście z ochroną prywatności (a w zasadzie jej brakiem). Tymczasem, jak się okazało po kilku tygodniach, Uber wcale nie odpowiadał za to śledzenie …
Tło sprawy
Na początku grudnia ubiegłego roku, media z całego świata informowały o tym, że osoby korzystające z aplikacji Ubera są przez nią śledzone, nawet po zakończeniu kursu. Monitorowanie użytkowników miało trwać nawet do 5 minut po opuszczeniu przez klienta taksówki.
Powodem miała być aktualizacja aplikacji. Media nawet powoływały się na stanowisko Ubera, który miał wskazywać, że dane zbierane są dla dobra klientów – z jednej strony mają usprawnić proces przekazywania zlecenia kierowcom, z drugiej zaś upewnić się, że pasażerowie są bezpieczni także po zakończeniu kursu.
Nietrudno się domyślić, że takie postępowanie nie spotkało się z dobrym przyjęciem – zarówno przez samych użytkowników, jak i przez organizacje dbające o ochronę prywatności. Śledzenie osoby po zakończeniu kursu mogło bowiem naruszać prywatność klienta, w tym może nawet prowadzić do ujawnienia danych wrażliwych.
Uber jednak bez winy
Jak się jednak okazało, to nie Uber odpowiadał za to, że użytkownicy byli śledzeni jeszcze przez 5 minut po zakończeniu kursu. Przyczyną powyższego była nowa wtyczka do usługi Apple Maps, udostępniona przez Apple. Wyjaśniono, że osoby, które chciały zintegrować aplikację Ubera z Apple Maps, musiały zgodzić się na udostępnianie swej lokalizacji, aby mogły zamówić kurs, mając na swym smartfonie uruchomione mapy. Niestety, wtyczka zawierała błąd i pozwalała na dalsze śledzenie użytkownika, mimo zakończenia kursu.
Gdy Apple zorientowało się, że to ta wtyczka jest odpowiedzialna za krytykowaną opcję, decydowało, że zostanie ona standardowo wyłączona, a włączyć ją będzie mógł dopiero sam użytkownik.
RODO czyli rozporządzenie ogólne o ochronie danych osobowych – dowiedz się więcej!
Jednak Uber nie taki święty
W tym wypadku Uber nie ponosił winy za naruszanie prywatności swoich użytkowników. Nie oznacza to jednak, że nigdy nie miał problemu z ochroną prywatności.
W styczniu 2016 roku prokurator generalny stanu Nowy Jork rozpoczął śledztwo przeciwko Uberowi w sprawie używania narzędzia zwanego „God View”. Dzięki temu narzędziu, Uber mógł „spoglądać z góry” na wszystkie swoje pojazdy w mieście i odczytywać informacje dotyczące pasażerów. Postępowanie prowadzone przez prokuratora doprowadziło do zawarcia porozumienia, w ramach którego Uber musiał zapłacić 20 tysięcy dolarów grzywny. Wyłączono możliwość korzystania z narzędzia „God View”. Ograniczono też liczbę pracowników z dostępem do informacji umożliwiających identyfikację pasażerów i zaczęto nadzorować ten dostęp. Ponadto, zdecydowano, że pracownicy przyłapani na śledzeniu klientów bez pozwolenia, będą zwalniani.
Co więcej, w grudniu 2016 roku na jaw wypłynęła kolejna sprawa naruszania przez Ubera prywatności jego klientów. Tym razem Ward Spangenberg – były pracownik Ubera, postanowił wyjawić tajemnice koncernu. Sprawę dodatkowo nagłośnił Will Evans, publikując artykuł przedstawiający nieprawidłowości w Uberze, uzyskane od 5 innych byłych pracowników.
Spangenberg w swoim oświadczeniu zarzucił Uberowi, że pracownicy firmy mieli otwarty dostęp do informacji związanych z przejazdami klientów, w tym celebrytów i polityków. Poza tym, pracownicy przekazywali nawet sobie nawzajem m.in. informacje dotyczące podróży ich byłych partnerów. Z kolei zgodnie z ustaleniami Evansa, pracownicy Ubera w łatwy sposób mogli śledzić klientów. Autor wskazał, że dostęp do danych miało tysiące pracowników.
Uber, rzecz jasna, nie zgodził się ze stawianymi zarzutami, twierdząc, że pracownicy nie mają powszechnego dostępu do danych klientów. Istnieje też kilka sposobów kontroli, zapewniających, że dostęp do danych możliwy jest wyłącznie w celach służbowych, a działania pracowników są na bieżąco nadzorowane.
Dla porządku, należy tylko wskazać, że Ward Spangenberg pozwał Ubera, twierdząc, że firma rozwiązała umowę niezgodnie z prawem i zarzucając jej zniesławienie oraz dyskryminację spowodowaną wiekiem.
Jak widać, rozwój technologii i poszukiwanie ułatwień dla użytkowników, często prowadzi do naruszania zasad prywatności. Część użytkowników akceptuje ten fakt i korzysta z oferowanych przez usługodawców udogodnień. Jednak część – w trosce o swoją prywatność, nie godzi się na „inwigilację”. Dlatego tak ważne jest pamiętanie o możliwości pozostawienia wyboru użytkownikowi, jak dużo informacji chce udostępniać.
RODO czyli rozporządzenie ogólne o ochronie danych osobowych – dowiedz się więcej!